poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Przetwory cd. - ozdabianie słoików


W końcu udało mi się zakończyć przygodę z powstawianiem przetworów i teraz mogę wziąć się za ich ozdabianie. Pod linkiem http://www.wielkiezarcie.com/article49372.html znajdziecie wspaniałe etykiety na słoiki do wydrukowania wraz z instrukcją naklejania (ja przyklejałam do słoików taśmą samoprzylepną). Przetestowane, działa, do polecenia!

Ozdabianie zajmuje sporo czasu (nie jak myślałam na początku), ale jest to taki fun, że aż miło „poświęcić” wieczór. Ja użyłam do tego serwetek, kolorowych gumek, naklejek dostępnych w sklepie PanTuNieStał (pokazywałam je w jednym z wcześniejszych postów) oraz etykiet z w/w strony.

Jeszcze muszę pożyczyć od młodszej siostry pieczątki do zabawy – to będzie mój znak :) (moja siostra jest młodsza ode mnie o 14 lat, stąd nie lipa jeśli je posiada :)).

Poniżej jednak możecie już obejrzeć efekty mojej zabawy z przetworami:

czwartek, 23 sierpnia 2012

Rotterdam


Jadąc do Rotterdamu, przeczytaliśmy że jest to miasto portowe, zbudowane w większości w latach 60tych, w którym Starówka została całkowicie zburzona w czasie Drugiej Wojny Światowej.

Spodziewaliśmy się drugiej Gdyni, która nie przypadła nam do gustu, miasta typowo przemysłowego.
Jak się okazało- myliliśmy się. I to było cudowne. Rotterdam to przepiękne miasto położone na wyspach, gdzie za każdym rogiem czai się niesamowita rzeźba, budynek czy knajpka. Zabudowa miasta, pomimo że nowoczesna, ma w sobie duszę i klimat, wszystko jest ze sobą powiązane. Brak zwykłych blokowisk. Wszyscy biegają, jeżdżą na rowerze, rolkach lub uprawiają sporty grupowe (widzieliśmy pilates i jedną ze wschodnich sztuk walki, na których się nie znam więc nie podejmuję się określić). Cudo, cudo, cudo. Byliśmy tylko jeden dzień, na pewno przyjedziemy na dłużej. Myślałam, że Amsterdam jest wyjątkowy. Nie tylko on..

A to, co warto szybciochem zobaczyć (z tego co my widzieliśmy, a było tego raczej niewiele jak na możliwości miasta wg mnie) to najstarszy kościół z pomnikiem Erazma, domy sześciany z ołówkiem an czele (jeden z domów sześcianów jest pokazowy, bodajże pod numerem 82, warto zobaczyć), kanały, czerwony most i wszystkie wyspy, pomnik upamiętniający drugą wojnę swiatową, kanały i knajpki nad nimi położone.





Co więcej – polecam również jedzenie. Po takich rozkoszach jedzeniowych we Włoszech i Francji nie spodziewaliśmy się wiele, a jednak.. po prostu brak słów, pakujcie się i w drogę jeśli macie jeszcze kilka dni urlopowych w zanadrzu!




I koniecznie proszę pochwalić się zdjęciami z wysp, my zwiedziliśmy tylko kilka. A jest jedna z oceanarium, na innej natomiast zachowały się podobno dwa budynki z czasów drugiej wojny światowej.

środa, 22 sierpnia 2012

Nicea


Lazurowe Wybrzeże zwiedziliśmy dwa lata temu, zwiedzając Cannes, Monako i Niceę. W tym roku postanowiliśmy zwiedzić samą Niceę, a jak starczy czasu St. Tropez i Marsylię. Niestety – czasu zabrakło nawet na miejsce docelowe.

Nicea, jak całe Lazurowe, jest piękna, kto był to wie, kto nie był – niech nie wierzy, tylko jedzie i przekona się na własne oczy. Ma długą promenadę, którą można zwiedzić miasto od lotniska do portu. Minusem jest brak palm na trasie, a jak się już pojawią, to nie ma tam żadnych ławek (w Cannes zamiast ławek były krzesła metalowe, które można było sobie przemieszczać w miejsce, gdzie akurat był cień). Dlatego dwa lata temu zwiedziliśmy promenady we wszystkich miastach, poza Niceą. Ale w tym roku odhaczyliśmy i tą. Warto. Co jeszcze warto zobaczyć w Nicei?

  • Wzgórze zamkowe – niech nazwa nie zmyli, zamku brak. Jest park, mini wodospad, plac zabaw i piękna panorama miasta.
  • Sobór św. Mikołaja – największa i ponoć najpiękniejsza, poza Rosją, cerkiew prawosławna. Warto przeczytać sobie historię sporu między Federacją Rosyjską a stowarzyszeniem Rosjan na emigracji o przynależność soboru.
  • Vaux Nice czyli stare miasto Nicei – takich uliczek, zakątków, knajpek i atrakcji za każdym rogiem nie widziałam nigdzie indziej.

  • Plac Massena – na którym znajdują się fontanny oraz słynne latarnie z postaciami siedzącymi na turecku
  • Tramwaje sunące po trawie
  • Kościół św. Separaty, patronki Nicei

Warto również wieczorem wybrać się na spacer deptakiem. My natknęliśmy się jednego wieczoru na rolkarzy pokazujących swoje możliwości, innym razem na wieczór taneczny albo młodych ludzi z butelką wina na plaży.



W celu pobudzenia kubków smakowych warto spróbować:
  • Zupę bouillabaisse – prowansalska zupa rybna serwowana z grzankami, startym serem i pysznym sosem, którego smaku nie rozpoznałam

  • Ostrygi, mule i inne owoce morza – tu są wyławiane więc na pewno dostaniecie świeże i pyszne


  • Tartę Tatin – rodzaj tarty, z której słynie Nicea. Podawana z bitą śmietaną i w ilości nie do zjedzenia dla jednej osoby

  • Crème brûlée – pyszny w całej Francji, również tu

  • Typowe dania kuchni prowansalskiej, takich jak socca (naleśniki z mąki ciecierzycowej), pissaladi’erie (pizza)

  • Wino prowansalskie – mi najbardziej przypadło do gustu różowe
  • Lody – nie są to lody włoskie, ale smaki zachęcają do spróbowania. My skusiliśmy się na fiołkowe i lawendowe, ale były również chabrowe, makowe, pomidorowe z bazylią i kaktusowe.

Jako pamiątkę do domu polecam dżem fiołkowy, kosmetyki lawendowe, zioła prowansalskie czy inne przyprawy niedostępne w kraju rodzimym.
A tak na co dzień wygląda Nicea:





Informacyjnie, w całej Francji – czerwone światło nie oznacza stój, tylko zobacz, czy nic nie jedzie :). Jeśli nie jedzie – możesz spokojnie przejść. Jak jedzie – lepiej mu ustąp i dopiero przejdź.


wtorek, 21 sierpnia 2012

Dijon


Słyszę Dijon, myślę musztarda. Skojarzenie słuszne, ale czy tylko z tego słynie Dijon? Postanowiliśmy to sprawdzić. W prawdzie spędziliśmy tam jedynie dwa dni, ale o te dwa dni jestem bogatsza i jeśli ktoś chciałby się wybrać, polecam – ale raczej jako przystanek w Podróży, a nie miejsce docelowe.

Miasteczko słodkie, wszystko jakby wolniej płynęło, mnóstwo knajpek, w których siedzą młodzi ze starszymi. Jak w całej Francji – każdy pali i nikomu to nie przeszkadza.

W Dijon jest coś zobaczyć, jak ktoś nie ma mapki – wystarczy dojść do centrum i zwiedzać zgodnie ze wskazówką sowy, która jest maskotką miasta. Takie płytki znajdują się przy wszystkich ciekawych miejscach i wskazują od razu kierunek, gdzie iść aby zobaczyć kolejne zabytki. 

My zwiedzanie zaczęliśmy od Katerdy Notre-Dame, której fasada złożona jest z gargulców. Dalej warto udać się na główny Plac otoczony knajpkami, w  na którym znajduje się Pałac Książąt Burgundzkich. Warto pochodzić uliczkami odchodzącymi od Pałacu, zabudowa całego miasta jest prześliczna, beżowa.

W centrum znajduje się również skwerek z karuzelą i fontanną, od niego również odchodzą ciekawe uliczki.


Zobaczyliśmy jeszcze budynek poczty, łuk triumfalny (niestety był akurat w renowacji) oraz Park (zaraz za łukiem) z fontanną i koncertami wieczornymi latem.

Jako pamiątkę przywieźliśmy sobie zestaw musztard – od typowej musztardy dijońskiej, po porzeczkową. Wiele osób zaopatrywało się również w likier Crème de cassis oraz ciasto Pain d’épice (nam akurat nie smakowało, więc nie skorzystaliśmy).

Idąc główny deptakiem można natknąć się na sklep z serami, w którym sprzedawane są porcje do zjedzenia „na już”. Kto lubi sery, jak ja, musi tam zajść, a nie wyjdzie z pustym żołądkiem. Do tego ciepła bagietka i niebo w gębie!


W Dijon zobaczyliśmy również rodzaje coca-coli niedostępne u nas, przynajmniej ja z takimi smakami się nie spotkałam:

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Pałac Bielińskich w Otwocku Wielkim


Następnego dnia mieliśmy do wyboru 3 miejsca niedaleko Warszawy, które od jakiegoś czasu chcemy zobaczyć – twierdzę Modlin (widzianą jedynie w dzieciństwie), ruiny zamku w Czersku oraz Pałac Bielińskich koło Otwocka. Na podstawie zdjęć w Internecie postanowiliśmy wybrać się do Pałacu Bielińskich. 


Ile razy bym nie googlowała – zawsze otrzymywałam inną lokalizację tego miejsca: raz Otwock, raz Karczew ul. Zamkowa 49. Uległam i pojechaliśmy do Otwocka Wielkiego. Cała ulica Zamkowa przejechana i nic. W końcu, nie słuchając nawigacji, udało nam się znaleźć wjazd do Pałacu.

Aut było nawet sporo, co by znaczyło, że warto tu przyjechać. Jak się później okazało, nie do końca. Miejsce byłoby piękne – gdyby tylko było zadbane. A jest się czym chwalić - Pałac, fontanna na tyłach Pałacu oraz ogromne (z mojej perspektywy) jezioro. I jeszcze brak jakichkolwiek oznakowań dojeżdżając do miejsca. Może kiedyś ktoś się weźmie za ogarnięcie tego miejsca – byłoby super i na pewno bym ponowne tam pojechała. Obecnie przy fontannie czułam się jak w szpitalu, gdzie chorzy latem wychodzą na tyły pooddychać świeżym powietrzem.


Żelazowa Wola


Na weekend mieliśmy sporo planów, z tego wszystkiego wypalił jeden – miejsce zamieszkania. Ale na szczęście nie zostaliśmy w naszych czterech ścianach. W sobotę, kiedy temperatura wynosiła w końcu 30 stopni, wyskoczyliśmy do Żelazowej Woli. Trasa (na Sochaczew) była spokojna, zajechaliśmy radośni. 

Park dosyć mały, ale wspaniały –czyściutki, wszędzie w ziemi były głośniki, z których wydobywała się muzyka Chopina, staw, ławeczki, kawka, lody – niby 40km od Warszawy, a spokój bił z każdego drzewa.

p.s. Naprzeciwko parku jest restauracja Magdy Gessler „Polka”. Jedzenie bardzo dobre, obsługa w porządku tylko był jeden mankament – wyłączona klimatyzacja. Wszyscy się pocili - dziwne, że obsługa nie. Nawet jeden starszy Pan uczestniczący w uroczystej rodzinnej kolacji, miał rozpiętą całą koszulę, wyglądało to fenomenalnie :)

piątek, 17 sierpnia 2012

Sieciówki czyli co można znaleźć w sieci

Od czasu do czasu lubię kupić coś w sieci. Najchętniej tylko tak robiłabym zakupy, ale z wiadomych kompleksowych powodów - często sie boję, że coś będzie za małe / za duże (ehh, a mogłam wziąć rozmiar mniejszy), trzeba będzie zwracać, na czyj koszt etc.
Dlatego jak już się na coś decyduję i jest to jakiś fatałaszek - musi mi się bardzo spodobać. Tak było z koszulkami ze strony pantuniestal.com. Dziś znowu zamówiłam co nieco - w młodości nie byłam, to teraz chociaż chcę być Miss Turnusu, a co :)
Ponadto przydzadzą mi sie stamtąd naklejki na słoiki do moich przetworów, powiedzcie że nie są czaderskie?

Przy okazji jednak trafiłam na stronę z pamiątkami PRLowskimi- na pewno każdy z nas (kto żył w tamtych czasach of kors) ma pochowane gdzieś tysiąc złotych, opakowania po gumach Turbo czy riki tiki. Jeśli jednak ktoś nie ma, a chciałby przenieść się w tamte czasu polecam stronkę spodlady.com. Ja już wiem co sprawię Tacie na urodziny, a co:

czwartek, 16 sierpnia 2012

Przetworów czas


Jak pisałam, dla mnie przepis z domysłem to żaden przepis. Jeśli czegoś nie mam podanego – właśnie to mi się przydarzy. Obecnie jestem na etapie przetworów na zimę. A co? Ja nie dam rady. No niestety, jak się okazało nie do końca, ale kilka rzeczy mam  - czy będą smaczne, czas pokaże.

Robiłam (po raz pierwszy w życiu, a swoje lata mam już ;/):
- ogórki kiszone
- powidła z nektarynek
- powidła z brzoskwiń
- powidła ze śliwek
Jestem na etapie jedzenie bez "E", a na stronie http://pozytywnakuchnia.pl/przetwory-z-owocow/ przeczytałam, że powidła są jedynym wytworem, do którego nie dodaje się cukru i ulepszaczy w stylu żelatyny/dżemixu.

Przepisy moje, z dokładną rozpiską co ile na co napiszę, może komuś się przydadzą, ja w każdym razie czegoś takiego szukałam.

Powidła z nektarynek - byly pierwsze, więc najwięcej się na nich nauczyłam.
Dobrze jest mieć:
  • umyte i dokładnie wytarte słoiki i nakrętki (ja kupiłam małe)
  • nektarynki (z 4kg, jeśli trochę jak ja się przypali wyjdą 4 smałe słoiki)
  • woda
  • garnek
Jeśli to mamy - można zaczynać:
  • myjemy nektarynki
  • dokładnie wycieramy (nie wiem dlaczego, ale tak było w jakimś przepisie)
  • kroimy, aby wyjąć pestkę
  • pokrojone kawałki wrzucamy do garnka
  • zaleway wodą - tak, aby połowa nektarynek była przykryta (nie żadne 3 łyżki albo "trochę na dnie", zwłaszcza że lubię się czasem zagapić i zapomnieć o gotowaniu powideł)
  • gotujemy - ja gotowałam na płycie indukcyjnej, wpierw więc dałam na 5, potem zmniejszyłam do 3,5 i tak zostawiamy to na 3h mieszając od czasu do czasu
  • studzimy
  • chowamy na noc do lodówki
  • następnego dnia znowu gotujemy na małym ogniu (ja gotowałam na 2,5) przez 3h
  • dużo częściej mieszamy
UWAGA: nektarynki, przynajmniej te co ja miałam, mają dużo cukru więc łatwo przywierają do garnka, dlatego też drugiego dnia mieszamy w sumie co chwilę. Inaczej stracicie trochę masy do słoiczka jak ja. Plus doczyszczenie garnka graniczy z cudem

Jak to zrobimy - przekładamy gorące powidła do umytych i wytartych słoików, przekręcamy do góry dnem, zawijamy w koc i odstawiamy na dwa dni w ciepłe miejsce - ja schowałam do szafy.
Po dwóch dniach zaczyna się najlepsze - ozdabianie słoików. Ja jeszcze nie zaczęłam, ale jak skończę - pokażę efekty.