środa, 26 września 2012

Monika z Friendsów i jej album ślubny


Kto ogląda Friendsów, ten zna album ślubny Moniki. Kto nie zna – niech żałuje i jak najszybciej nadrobi zaległości (do tego serialu będę wiele razy wracać ;-)) . Na wzór Moniki – postanowiliśmy zrobić takowy dla siebie, spisując wszelkiego rodzaju pomysły. Wiadomo jak to jest – gdy już się dzieje, człowiek zapomina o wielu czadowych rzeczach, na które wpadł „przy okazji” a których niestety nigdzie nie zanotował.  Album ślubny jest na to rozwiązaniem. Nie musicie być w trakcie przygotować, być po oświadczynach – właśnie tym lepiej, jak to się jeszcze nie wydarzyło. Ważne, żebyście oboje tego chcieli i o tym uczciwie mówili. Wtedy tworzycie takie cudo i spisujecie wszystkie za i przeciw. Potem – gdy nadejdzie odpowiedni czas – wyjmujecie album i większość okazuje się już obmyślana :)

Jestem osobą w gorącej wodzie kąpaną, więc jak tylko postanowiliśmy – zaczęłam działać. Nie miałam możliwości kupna albumu wyspecjalizowanego do tego typu zadań, dlatego kupiłam zwykły koło zeszyt B5 i tam spisywaliśmy nasze pomysły.

Wczoraj jednak na zakupach wpadł w moje dłonie właśnie taki album – wymarzony! Nie zwlekając, postanowiłam że będzie nasz.

Tak też, od razu po powrocie do domu, przenosiłam nasze pomysły z jednego zeszytu do drugiego i powstało poniższe dzieło. Na razie przeniosłam 1/3 treści, ale już niedługo weekend przed nami !!



poniedziałek, 24 września 2012

Bolonia - Trattoria Gianni

O tym, by zjeść w trattorii Gianni przeczytaliśmy w jakimś przewodniku. Lokalizacja super – jest  przy ślicznej uliczce, Via Claviature. Polecana w książce, postanowiliśmy więc spróbować., mając nadzieję na lokalną restaurację, w której spotkamy raczej miejscowych niż turystów (poza nami :) )

Kilka razy przechodziliśmy koło niej, nie zdając sobie z tego sprawy (należy wejść w ślepą uliczkę tuż przed hotelem i te zamknięte prawie cały czas drzwi po lewej to ona). Okazało się, że restauracja jest czynna w godzinach 12.30 - 14.00 oraz 19.30 – 22.00

Na pierwszą turę nie byliśmy w stanie się załapać, drugiego dnia czekaliśmy pod trattorią od 19.25. Ale wiadomo, lipa podchodzić do samych drzwi. Czekam więc, aż otworzą. 19.30  wybija a tu nic, nie otwierają się zapraszająco drzwi. Przecież jest ponad 30 stopni – niech nie myślą, że będę jeść w środku. Nagle widzę 3 pary idące w moim kierunku, zbliżają się i widzę, że idą do restauracji. Ubiegłam ich, okazało się, że byliśmy 3 parą w restauracji, a  po 5 minutach nie było już wolnych stolików! Ne mogliśmy uwierzyć.
Obsługa typowo włoska, lepiej dogadać się na migi niż po angielsku. Toaleta jakby co niedostosowana, ale w hotelu naprzeciwko jest w razie czego :) więc można, a raczej należy skusić się na winko do obiadokolacji.

Jedzenie – jest stała karta + codziennie inne menu polecane przez Szefa Kuchni. My skusiliśmy się na pozycje z karty – ja wzięłam tortelloni z rukolą i szałwią, mój konkubent (jak to mówi moja koleżanka z pracy – chłopaka ma się przez rok i to w liceum, po takim czasie to już jest konkubent a nie chłopak :) ) cieszył podniebienie antrykotem z ziemniakami.

Cóż mogę powiedzieć, aby nie obrazić kucharza – te dania to było niebo w gębie, towarzystwo w restauracji cudowne (radosne twarze Włochów pijących wino i przekrzykujących się nawzajem zawsze nastrajają mnie pozytywnie)


A powyżej kilka zdjęć z restauracji, mam nadzieję że choć częściowo oddają klimat, jaki tam panował, jedzenie jak pięknie wyglądało. Aaa, zrobiłam jeszcze zdjęcia cen, o to one (pozycje polecane przez szefa kuchni są tylko na tablicy pisane, więc nie ma ich poniżej):


Joseph’s Wine & Food


Mój partner z zamiłowaniem czyta frobloga, do czego i mnie po pewnym czasie skusił. Autorka tego bloga opisuje restauracje w Warszawie, co najcudowniejsze – zanim wizyta w nich będzie mainstreamowa. Z tego miejsca zachęcam wszystkich, nie tylko warszawiaków, uwielbiających jedzenie do korzystania z niego. My, dzięki Fro, byliśmy w wielu miejscach, m. in. naszej ulubionej ostatnio Bistro de Paris.

Ostatnio próbowaliśmy skorzystać z dań oferowanych przez restaurację Joseph’s Wine& Food. Niestety, w niedzielę są nie czynni, na czym skorzystała Sakana lub Mielżyński na Burakowskiej (nie pamiętam konkretnie).

Co do Burakowskiej – stworzę na ten temat osobny post, ponieważ tamte lokale są warte tego wszystkie razem i każdy z osobna.

Wracając do tematu, podejście numer dwa okazało się trafione. Sobota, ostatni weekend wakacji dla uczniów, godziny wieczorne. Jeden stolik zajęty na zewnątrz, w środku pusto. Usiedliśmy w środku – takie z nas dwa zmarźlaki :)

Zamówiliśmy przegrzebki (podawane standardowo z musem kalafiorowym), antrykot wołowy z kaszą orkiszową oraz sałatkę. Przegrzebki bardziej smakowały mi w Saint Jacques, ale mój partner miał inne zdanie, więc nie odrzucam. Jego danie super (kasza orkiszowa na stałe weszła do naszego gospodarstwa domowego), moja sałatka okazała się porażką.

W ogóle wybór dla osób dbających o linię marny – sałatki dwie: z kozim serem (który wybrałam) oraz z wątróbką wieprzową. Wątróbkę można zamienić na krewetki. Wiele osób by to zaspokoiło, jednak krewetki są jednym z niewielu owoców morza, których nie jadam.

Sałatki ogólnie nie są czymś skomplikowanym (sałata, warzywo, mięso/ser, sos). Płaci się głównie za możliwość zjedzenia w restauracji, ze znajomymi, czegoś zdrowego i pożywnego. To co dostałam, nie było ani zdrowe ani mało kaloryczne. Nie powinno się to wtedy nazywać sałatką. Dostałam ogromną porcję koziego sera (uwielbiam go, więc nie sądziłam że można mnie nim zemdlić), sosu balsamicznego i trochę reszty.

Drugi raz w życiu zostawiłam niezjedzone danie, pierwszy raz wydarzył się w Strasburgu, gdy zamówiłam cheese salad – ale to dłuuuga historia. Zresztą, wtedy gorzej miał Pan obok mnie, który zamówił wurstsalat.


piątek, 21 września 2012

Pudełko po telefonie


Robiliśmy w domu porządki, w końcu wyrzuciliśmy pudełka po starych telefonach, kartach graficznych i innych. Jedno pudełko było tak fajowe, że zostawiłam je, obiecując wykorzystać jak najszybciej a nie składować w szufladzie :)

Tak też się stało, po zakupach w sklepie z produktami do scrapbookingu ruszyłam do dzieła. Na pierwszy ogień poszło pudełko, które będzie prezentem dla mojej psiapsiuły. Startowo było to czarne pudełko po HTC G1, teraz wygląda tak:



czwartek, 20 września 2012

A’la scrapbooking


Scrapbooking, patchworking, decoupage.. wszystkie te techniki ozdabiania łączą co najmniej dwie cechy – wena twórcza i zdolności artystyczne. Z pierwszą u mnie jako tako, z drugą natomiast totalnie na bakier. Nie powstrzymało mnie to jednak przed próbą stworzenia czegoś własnego.

Pierwszym podejściem były pocztówki na zeszłoroczne Święta Bożego Narodzenia. Ich efekty nie są porażające, wyglądają może jak praca przedszkolaka, ale dla mnie mają ważną wartość – sentymentalną. Każda pocztówka była zrobiona dla konkretnej osoby / osób, z myślą o nich, z dobranymi rysunkami i kolorami. Coś cudownego… Dlatego brak duszy artystycznej nie zastopował moich prac.

Tym razem skupiłam się na tym co to jest scrabooking, do czego służy i jakie piękne rzeczy powstają przy zastosowaniu tej metody zdobnictwa. Ponieważ czasu nie miałam za dużo na poznanie, a ze mnie słomiany zapał (jak nie zrobię od razu, to już nie zrobię) – korzystałam jedynie z informacji podanych na stronie . Okazało się, że są tam wystarczające aż nadto informacje na start.

I tak powstały poniższe prace – prezent dla mojego bojfrenda z okazji zbliżającego się Dnia Chłopaka, pocztówka urodzinowa dla koleżanki z pracy oraz obrazek na 30ste urodziny szwagierki (zostały do wpisania życzenia, ale tutaj zostawiam pole do popisu konkubentowi – nie ma sobie równych w tym temacie). Zostało kupić ramki i jazda.

A jak prace się spodobają – ruszam z kolejnymi pomysłami, gdyż okazji nie brakuje :)



poniedziałek, 17 września 2012

Oslo


Do Skandynawii zbieraliśmy się jak sójki za morze. W końcu stwierdziliśmy, że warto sprawdzić krążące plotki dotyczące cen obowiązujących w tamtym rejonie. Akurat były tanie bilety lotnicze, więc stwierdziliśmy – why not? Bilety wykupiliśmy w WizzAir. Jeśli też tak planujecie – doliczcie sobie kasę na dotarcie do samej stolicy, jeśli tam znajduje się Wasz punkt docelowy, bowiem lotnisko znajduje się ok. 2h drogi autobusem od Oslo.

Ze względu na wózek inwalidzki, łatwo nie było, ale w końcu – z pomocą całego autokaru pełnego Polaków :), w szczególności Artura, któremu chciałabym ponownie podziękować – dotarliśmy do celu. Hotel był na szczęście w samym centrum, także rach ciach i się udało.

Mieszkaliśmy w hotelu Best Western Hotel Bondeheimen, który znaleźliśmy przez booking.com. Lokalizacja hotelu super, ceny i pokój również, obsługa super (pierwszy raz spotkaliśmy się z takim poziomem znajomości języka angielskiego) no i te śniadania. Dla nas, fanów wszystkie co z morza i pod każdą postacią – to był raj na ziemi. Łosoś, i to jaki łosoś, smażony, pieczony, wędzony, surowy..

I samo miasto – zachwyciło nas tak wiele: zarówno miejsca, twierdza, zabudowa przy zatoce, park Vigelanda, jak i ludzie, ich nastawienie, radość. Nawetb młodego supermana można spotkać. Ehh, szkoda że trzeba było wracać..

Gdyby nie moja tendencja do przebywania w gorącym klimacie zamiast chłodniejszym, nie potrafiłabym znaleźć przeciw, aby tam się nie przeprowadzić. No może język, ale taka bariera to żadna bariera.

Poniżej zdjęcia, które mam nadzieję trochę chociaż oddadzą mój zachwyt. Ciekawe jakie są Wasze opinie na temat Oslo oraz całej Skandynawii. Nas ceny nie przeraziły. Owszem, drożej niż w Polsce, ale takie ceny spotkaliśmy już w Lichtensteinie, Szwajcarii czy Luksemburgu. Ale o tych miastach i przeżyciach w następnych postach.

A poniższe zdjęcia zostały zrobione w Parku Vigelanda i są realistycznym przykładem tacierzyństwa i macierzyństwa.


piątek, 14 września 2012

Bolonia

Tekst, który najbardziej zapadł mi w  pamięć na temat Bolonii, a  który pasuje do tego miasta idealnie to: w Bolonii je się  tyle w ciągu roku, co w ciągu 5 lat w Mediolanie, 10 lat w Rzymie i 20 lat w Genui. Nie była w Genui i Rzymie, ale już widzę że prawdopodobieństwo prawdy w tym stwierdzeniu jest bardzo wysokie. I to, co warto spróbować w Bolonii to jest właśnie to – jedzenie, typowe, włoskie, tłuste, pyszne.

Bolonia, jak można wszędzie przeczytać, jest pomarańczowym miastem, jego zabudowa jest w tym samym kolorze, jedynie odcienie są różne. Znajdują się tu dwie krzywe wieże, z których jedna jest dostępna do zwiedzania. Okolica nie jest powalająca, ale zobaczyć warto, są faktycznie krzywe.



Co ciekawe, centrum miasta można zwiedzić prawie całkowicie pod dachem. Rano na placu Montenegra jest również targ. Spodziewałam się targu staroci, zastałam nasz dawny stadion Europa, więc raczej szkoda marnować czas. Polecam również zobaczyć kościół św. Szczepana, może dlatego że mi nie udało się tego zrobić – składa się podobno z sześciu klasztorów. Z zewnątrz nie jest to widoczne, otwarty jest oczywiście z przerwami w ciągu dnia, więc co przychodziliśmy – było zamknięte.

Warto powłóczyć się uliczkami, odnajdując w każdej z nich zakamarki niedostępne w żadnym innym miejscu. Tylko tu widziałam sklep rybny, w  którym wystrojeni wieczorem goście zajadali to, co można kupić podane ad hoc przy butelkach szampana. Nikomu nie przeszkadzał zapach ryb, wręcz przeciwnie.

Tu doświadczyłam restauracji otwartych do 12 i od 19.30 do 22, w którym dwie minuty po otwarciu wieczorem wszystkie stoliki są zajęte. Jedząc, człowiek dowiaduje się dlaczego. Tu warto spróbować tortellini, tortelloni, makaronu z sosem ragu (przez nas zwanym bolońskim), anrtykota, wina lambrusco (włoskie wino musujące, tanie a dobre), owoców i warzyw (pomidory, winogrona), szynek wolnodojrzewających no i przede wszystkim lodów. Nieważne miejsce, nieważny smak – zapewniam, że wszystkie będą pyszne.

A to co warto sobie kupić? Na pewno pesto, oliwa z oliwek, ocet winny, makarony i oczywiście wina, wina, wina.




wtorek, 11 września 2012

Znalezione nie kradzione


Ciemno, głucho, praca wszędzie. Ale w czasie pracy są posiłki, wtedy jest czas na newsy w necie.

I niedawno natrafiłam na taki jeden, w sumie nie news, raczej zdjęcie, może dla niektórych bolesne, u mnie w pokoju wywołały wybuch śmiechu, umieszczam i życzę kupy radości z okazji tego cudownego letniego wtorku :)