wtorek, 4 listopada 2014

Back To Reality

Jestem jak Monica z Friendsów –z jedne strony sztywna, z drugiej wyluzowana, ale przede wszystkich dobrze zorganizowana (i pedantyczna :)). Nie dałam jednak rady z prowadzeniem bloga, gdy wokół zaręczyny, ślub, podróż poślubna i wszystko miało być the best, ale z humorem. Oczywiście, wyszło idealnie :), dlatego teraz mogę powrócić pełna energii i pomysłów, które zobaczyłam.


Bo był Szczęśliwy Nowy Jork i nie tylko..


wtorek, 28 października 2014

Muumuu Beef & Wine czyli mięso po 10 miesiącach przerwy


Słowem wstępu – wpis ten napisałam pod koniec maja, byłam przekonana że umieściłam na bloga, a tu taki psikus. Także trochę historii..

W sobotę moja psiapsiółka obchodziła 30 urodziny. Nastąpił ten czas, kiedy rocznikowo stajemy się dojrzałe i poważne. Na szczęście mam jeszcze kilka miesięcy, by się do tego przygotować. Czekaliśmy do rana aby sprawdzić, czy coś się zmieni, pojawią się zmarszczki (nie ma jeszcze ani jednej?!? ale za to ja mam jej porcję). Impreza zakończyła się po 5 rano, więc mój organizm oszalał. Dobrze, że mamy zasłony w sypialni, inaczej bym nie zasnęła przy takim słońcu.

Czas snu się przesunął, więc automatycznie wszystkie posiłki. Od 10 miesięcy nie jem mięsa, i jakoś mi go nie brakuje. Oczywiście, mam czasem ochotę na wołowinę, ale nic poza tym. Dzień po imprezie urodzinowej, jak tylko wstałam, poczułam, że muszę zjeść mięso. Próbowałam się powstrzymać (nie warto zaprzepaścić poświęconego czasu itd.), ale nie miało to sensu. Mój organizm domagał się mięsa, marzyłam o steku, więc gdy tylko mój Rafał to usłyszał – natychmiast podłapał temat i już nie było mowy o innym obiedzie.

Chcieliśmy wypróbować nowy lokal, więc wybraliśmy się do MuuMuu Beef & Wine.
Oboje zamówiliśmy steki New York z sosem z wina Madeira i warzywami. Ja wzięłam sałatkę z pomidora malinowego z cebulą, Rafał – warzywa grillowane.

Moje danie było genialne, może dlatego że nie jadłam dawno mięsa, a może pomimo tego. Sos rewelacja, sałatka również. Rafała warzywa były w przyprawie nie z naszej puli smaków, ale poza tym też pychota.

Polecam, zdecydowanie!



wtorek, 22 kwietnia 2014

Rzym w 3 dni? Zdecydowanie można!

Bilety zarezerwowaliśmy jeszcze w zeszłym roku. Moment na wypad nie był najlepszy – w trakcie wielu przygotowań, w Polsce pogoda już piękna, we Włoszech akurat deszczowa.

Pojechaliśmy Ryanair’em – pierwszy i ostatni raz. Ta linia lotnicza nie jest kompletnie przygotowana na podróż osoby niepełnosprawnej.  Miejsca mamy zwykle przydzielone z góry, w tym przypadku też tak miało być tylko Pani z infolinii zaznaczyła nam wózek dla dziecka w opcjach dodatkowych i w ten sposób wieszał się cały system, gdy chcieliśmy zrobić odprawę on-line. Infolinia jest natomiast czynna w dni robocze od 9 do 17. Dobrze, że nie zostawiliśmy tego na ostatni dzień, jak zwykle. Do samolotu też zawsze wchodziliśmy pierwsi, a wychodziliśmy ostatni. Tutaj wszędzie byliśmy ostatni, walizka nasza została na płycie lotniska i gdybym nie poprosiła Pana z Obsługi o jej wrzucenie do samolotu, pozostałaby tam jak palec. A ja bym była wzywana później do wyjaśnień dlaczego porzuciłam swój bagaż. Gdy wylądowaliśmy na lotnisko Ciampino, okazało się że dostosowanie komunikacji miejskiej to pojęcie względne. Na szczęcie udało nam się dotrzeć autobusem do metra, metrem do stacji Termini, tam po wielu przeprawach wyszliśmy na dwór. Cyrk na kółkach. Na szczęście Hotel blisko. Dostosowany, z windą, ale do windy 8 schodów :) Na szczęście mieli wejście od strony restauracji i zaplecza, które było „na płasko”.

Gdy znaleźliśmy się w hotelu, nie wiedzieliśmy czy bardziej chce nam się zwiedzać, czy odpocząć po wszystkich wydarzeniach, które działy się wokół nas w domu.

W końcu jesteśmy tylko 3 dni, a chcemy wszystko zobaczyć. Znajomi ostrzegali nas, że nie damy rady, bo bruk, bo schody, bo niedostosowanie, postanowiliśmy więc zrobić rekonesans terenu. Okazało się na szczęście, że jesteśmy niedoceniani i taki bruk to my jemy na śniadanie :)

W ciągu tych dni zwiedziliśmy Koloseum, Forum Romanum (tylko częściowo, schodów faktycznie nie przeskoczymy), Schody Hiszpańskie, Fontannę di Trevi, Piazza Venecia (na mniej zrobiło największe wrażenie), Piazza Navona, Campo di Fiori i Watykan. Byliśmy też w dzielnicy Trastevere i jedliśmy najlepszą pizzę w mieście. W ogóle to byłą najlepsza pizza, jaką w życiu jadłam – polecamy z czystym sumieniem Pizzeria da Baffetto. Niestety nie udało się wejść do Bazyliki (chętnych od groma i ciut ciut), ale muzea i ogrody watykańskie zaliczone.

Akurat jak byliśmy, Barack Obama przyjechał do Rzymu także wydzieliśmy jeszcze przygotowania do jego przejazdu i sam przejazd przez Plac Wenecki. Wszystko we włoskim stylu :) Mieliśmy też okazję zobaczyć rzymską „masę krytyczną”. Głośniki w co trzecim rowerze, wesoła muza, impreza na kólkach, wszyscy się zatrzymywali i śmiali się w głos podrygując w rytm muzyki.

Podsumowując: tłumy ogromne, nie wyobrażam sobie co dzieje się tutaj  wakacje. Co do obiektów Plac św. Piotra i Kaplica Sykstyńska robią niesamowite wrażenie, podobnie Ołtarz Ojczyzny na Placu Weneckim. Plac Navona jest gwarny, ciągle żywy, niezależnie czy byliśmy tam w ciągu dnia czy wieczorem. Koloseum mnie jednak zawiodło – lepsze wrażenie robi nieporównywalnie mniejsze Koloseum w  Weronie, jednak otoczenie dodaje mu uroku (place i niska zabudowa). Schody Hiszpańskie również nie zapadły mi w pamięci, a co do fontanny to bardziej podobała mi się ta w Lyonie. Porównując Rzym z innymi włoskimi miastami, to chętniej wróciłabym do Bolonii. W Rzymie zachwyca jednak połączenie nowoczesności z zabytkami, które nie są stare, ale są wiekowe. To faktycznie bije po oczach. 3 dniowy wypad był jednak wystarczający dla nas.

Poniżej kilka fotek z wyprawy.















PS. Dawno mnie tu nie było, ale tylko dlatego, że przerosła mnie liczba tematów jednocześnie do zrealizowania. O wszystkim opowiem wkrótce, teraz już mogę powiedzieć że we wrześniu spełni się noworoczne życzenie i będziemy pić kawkę w Central Perk’u :)

wtorek, 31 grudnia 2013

To nie jest koniec tylko Nowy Rok!

Tyle mam w głowie wpisów, nieprzelanych jeszcze na papier. W tym roku ze wszystkimi się już nie wyrobię, ale jedne zdjęcia muszę wrzucić koniecznie.

To jest tort urodzinowy od moich kochanych rodziców. Prawdziwa ze mnie dama, hę? :)





Na czterdziestkę kupią mi prawdziwą Chanelkę, ten tort to dopiero wstęp!

Szczęśliwego Nowego Roku, a dla nas mam nadzieję Szczęśliwego Nowego Jorku :) !

wtorek, 3 grudnia 2013

Ole Tapas Steak Restaurant również dla wegetarian

Piąty miesiąc nie jem już mięsa. Gotując w domu jakoś sobie radzimy, problem pojawia się przy wyjściu do jakiegoś lokalu. Ustaliliśmy więc, że będziemy chodzić na zmianę – do restauracji wegetariańskiej i „normalnej”.

 Tym razem była kolej Rafała i dlatego poszliśmy na pysznego steka do Ole Tapas. W Andrzejki wszystko było zajęte, w niedzielę o tej samej porze cała restauracja pusta.

Pomimo, że Ole Tapas słynie z dobrego mięsa, było kilka pozycji bezmięsnych, w których mogłam wybierać.

Zamówiłam tortillę hiszpańską i zupę rybną z diabła morskiego. Rafał natomiast wziął świeżą wątróbkę cielęcą z cebulowym chutney i oczywiście stek z polędwicy wołowej ze świeżą foie gras. Tortilla to był przekładaniec ziemniaka z kawałkiem pieczarki połączony jajkiem. Gdyby mój brzusio był przyzwyczajony do ziemniaków, danie byłoby pyszne :) Zupa dobra, ale nic poza tym. Zresztą, przyszliśmy tak dla mięsa, więc tym się nie przejmowałam.




Niestety Pani nas obsługująca nie podeszła do nas z deską mięs do wyboru tylko od razu dostaliśmy nasze dania  (kelner zrobił tak przy stoliku obok, więc dalej jest to praktykowane). Zapytałam się dlaczego nie dała nam możliwości wyboru mięsa, to okazało się, że mogliśmy poprosić. Ja myślałam, że to standard..
Polędwica Rafała nie była tak pyszna, jak moja poprzednim razem (to jego subiektywna ocena, ja niestety się nie wypowiem).

Ogólnie było poprawnie, ale nie super jak ostatnim razem i dlatego wyszliśmy trochę zawiedzeni. Szkoda, do tej pory z czystym sumieniem polecaliśmy lokal dalej.

wtorek, 26 listopada 2013

Szarlotka – the best of

Nigdy nie lubiłam jabłek w innej postaci niż świeże, pieczone, smażone, gotowane były dla mnie nie zjadliwe. Szarlotka była tego wyrazem – nigdy ani kęsa.

Dawniej ogólnie miałam podejście, że co własnej roboty to gorsze (wolałam ciastka ze sklepu niż ciasto domowej roboty). Teraz jestem po kompletnie drugiej strony i niczemu ze sklepu nie ufam, a najchętniej bym jadła wszystko zrobione też przed posiłkiem. Grzechy młodości… :)
Za szarlotką dalej zbytnio nie przepadam, ale mój Rafał tak, dlatego polowałam na najlepszy przepis ever. Chyba mi się udało takowy zdobyć. Ostatnio ciasto wyszło za tłuste, następnym razem będę robić spód jak do pleśniaka. Jak wyjdzie jeszcze :) lepsze to dorzucę.

A o to moja szarlotka:
  • 3 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 szklanka drobnego cukru
  • 1 cukier wanilinowy
  • 250 g zimnego masła roślinnego (może być masło lub margaryna)
  • 4 jajka
 Jabłka:
  • 2 kg jabłek (po obraniu)
  • około 12 łyżeczek cukru
  • 1 cukier waniliowy
  • 1 łyżeczka cynamon
 Przygotowanie:
  • Obieramy jabłka, kroimy w kostkę (nie ucieramy na papkę), wrzucamy na patelnię, dodajemy cukier zwykły i waniliowy, cynamon i smażymy.
  • Przesiewamy mąkę z proszkiem do pieczenia, dodajemy ¾ szklanki cukru, cukier waniliowy i masło. Siekamy nożem. Dodajemy 3 żółtka i 1 całe jajko. Ciasto ugniatamy, dzielimy na 2 części i wkładamy owinięte w folii do lodówki (ok. 1h).
  • Po wyjęciu ciasta, rozwałkowujemy jedną część (najlepiej pomiędzy papierem do pieczenia) i przekładamy do prostokątnej formy. Wstawiamy do lodówki.
  • Białka z 3 jajek ubijamy na sztywną pianę, dodajemy stopniowo ¼ szklanki cukru, aż piana będzie sztywna.
  • Nagrzewamy piekarnik do 175 stopni. Na ciasto kładziemy jabłka, ubitą pianę i następnie drugą część ciasta. Ja zawsze robię na wzór amerykańskiego apple pie w kratkę. Pieczemy godzinę.
Wychodzi pychotka, do polecenia dalej!







piątek, 22 listopada 2013

Concept 13 – lunch urodzinowy

Do Conceptu udajemy się na lunch, gdy mamy akurat wolne. Jest to wg mnie miejsce (w którym oczywiście do tej pory byłam) z najlepszy stosunkiem jakości do ceny. Za 50zł jest 5 dań, gdzie po dwóch człowiek czuje się najedzony (pomimo wydawałoby się małych porcji). Dania są dopracowane, jedne smaczne, drugie mniej, ale o żadnych nie można powiedzieć że jest podejście ilościowe nad jakościowym.

Pierwszy raz udaliśmy się do Conceptu po obejrzeniu naszego obecnego mieszkanka i wtedy właśnie, tam, postanowiliśmy je kupić. Od tego czasu miejsce kojarzy nam się bardzo pozytywnie i również dlatego tam wracamy.

Przy okazji moich urodzin udaliśmy się tam znowu i o to, co zastaliśmy:









Tym razem udało mi się zrobić zdjęcie menu. Na drugim zdjęciu jest napój dnia, rewelacyjny!! Następnie kolejno:
  • śledź jak śledź, nie jestem fanką
  • Krem z białych warzyw smakowity
  • risotto najbardziej pożywne, ale wyglądało najgorzej. Nie zjadłam całego żeby mieć miejsce na rybkę
  • dorsz – białe ryby lubię., sosy jednak mi nie pasowały i ta rzodkiewka marynowana też nie na moje kubki smakowe :)
  • deser – nie zjadłam więc się nie wypowiem, ale mój towarzysz zjadł dwa i nie narzekał :)
Także polecam nie tylko lokal, ale samą koncepcję lunchu w czasie pracy. Szkoda, że pracuję daleko od Śródmieścia. Z drugiej strony portfel się cieszy :)