O restauracji bardzo pozytywnie wypowiedziała się fro na
swoim blogu i dlatego czekałam na okazję, aby się tam udać.
W końcu takowa nadeszła. Zamykanie miesiąca zbliżało się
wielkimi krokami i nawet Święta Wielkanocne nas nie odstraszyły.
Umówiliśmy się ze znajomymi o 18.00 jednak kolega pojawił
się godzinę wcześniej, a ja zaraz po nim. Wchodzę i oczom nie wierzę.
Słysząc „Kuźnia Smaku” wyobraziłam sobie drewnianą swojską
knajpę, w której dostanę pajdę chleba, pasztet, pierogi i bigos.
Tak też zapowiadało się menu. Wystrój pasował do tego jak
świnia do jeża – po wejściu uderza ilość.. szkła i kwiatów. Byłam w niejednej
eleganckiej restauracji ale takiego „napaćkania” dawno nie widziałam.
Wszystkiego było za dużo, tylko ja z kumplem i kelnerzy. I do tego wszystkiego
muzyka. Nie mam podzielności uwagi, jak rozmawiam, potrafię nie wyłapać że ktoś
do mnie dzwoni.
Ale wczoraj, do tego wszystkiego w głośnikach leciało
techno i hip-hop. Dżizas, naprawdę?!?
Czekając na pozostałych byliśmy w restauracji sami (!). Na
szczęście za niedługo pojawili się znajomi i już nic mnie nie wkurzało.
Było jeszcze drobne spięcie z kelnerem - gdy poprosiliśmy o
połączenie dwóch stolików, usłyszałam „nie da rady, bo niby jakie Pani połączę”
gdy obok siebie stały prostokątny i kwadrat.
Mimo oporu kelnera, udało się i jedzenie już nas mniej
interesowało. Potem też zapełniły się pozostałe stoliki, więc atmosfera się
rozluźniła.
Natomiast co do posiłków – my akurat zamawialiśmy mniejsze
dania (sałatki, pierogi, zupy), ale widziałam gicz cielęcą dla Pana przy
stoliku obok. Wyglądało to bosko!
Nasze były przystępne – wyglądem nie powaliły, smaki w
zależności od gustu. Moim zdaniem najgorszy był mój krem z brokuł.
Poczekadełko to bagietka czosnkowa, pasztet i chrzan. Fajne
swojskie smaki.
Zdjęcia lepszej jakości, bo robione moim nowym ajfonem pięć! Niestety trzęsła mi sie ręka przy sałatce ;/