Do San Diego trafiliśmy na dzień przed odlotem z Los
Angeles. Tutaj po raz pierwszy musieliśmy zmienić hotel. Mieliśmy już
sprawdzoną sieć Motel6, więc skorzystaliśmy wtedy również z ich usług.
Do San Diego przyjechaliśmy, aby zobaczyć tutejsze ZOO. Na
miejscu nie mogliśmy się jednak zdecydować, czy zwiedzać ZOO, Safari Park,
Seaworld czy może Balboa Park i Downtown. Jak tylko wjechaliśmy do miasta,
wiedzieliśmy że jeden dzień to stanowczo za mało. W końcu postanowiliśmy nie
zmieniać naszych planów i odwiedzić ZOO. Co roku, jak tylko robi się ciepło,
idziemy do warszawskiego ogrodu zoologicznego. W ty roku nie zdążyliśmy, dlatego postanowiliśmy
zobaczyć zwierzaki w Stanach. Porównanie warszawskiego ogrodu do tego w San
Diego nie ma żadnego sensu. Nie chodzi tylko o zwierzęta, ale przede wszystkim
o całą infrastrukturę i zaplecze. U nas karmienie zwierząt zwykle jest za
zamkniętymi drzwiami, tam jest to show, w którym każdy może sam nakarmić np.
żyrafę. U nas przy hipopotamie można stać 15 minut i nic się nie dzieje – tam rozwiązali
to przezroczystym akwarium i możliwością zejścia na dół, aby stale widzieć
zwierzaka. No i najważniejsze – w Warszawie o danym gatunku dowiesz się tyle
ciekawostek, ile napisane jest na tabliczce od sponsora, tam przy każdym
zwierzaku jest obsługa, której można zadać pytania, która opowiada o zwierzęciu
pod swoją opieką i o całym gatunku z humorem. U nas dziecko nie widzi, że tak
naprawdę hipopotam nie pływa, tam od razu widać, że się odpycha nogami a
przewodnik jeszcze o tym opowiada.
ZOO w San Diego położone jest w parku Balboa, odpowiedniku
nowojorskiego Central Parku. Akurat w czasie naszej wizyty wieczorem w pięknej
altanie był koncert fortepianowy.
Podsumowując – coś niesamowitego! byłam zachwycona!
PS. Bilety do ZOO są drogie (ok. 40$), jednak można kupić je
dużo taniej w hotelach. My zapłaciliśmy niecałe 30$ za osobę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz