Piąty miesiąc nie jem już mięsa.
Gotując w domu jakoś sobie radzimy, problem pojawia się przy wyjściu do
jakiegoś lokalu. Ustaliliśmy więc, że będziemy chodzić na zmianę – do
restauracji wegetariańskiej i „normalnej”.
Tym razem była kolej Rafała i dlatego
poszliśmy na pysznego steka do Ole Tapas. W Andrzejki wszystko było zajęte, w
niedzielę o tej samej porze cała restauracja pusta.
Pomimo, że Ole Tapas słynie z
dobrego mięsa, było kilka pozycji bezmięsnych, w których mogłam wybierać.
Zamówiłam tortillę hiszpańską i
zupę rybną z diabła morskiego. Rafał natomiast wziął świeżą wątróbkę cielęcą z
cebulowym chutney i oczywiście stek z polędwicy wołowej ze świeżą foie gras.
Tortilla to był przekładaniec ziemniaka z kawałkiem pieczarki połączony
jajkiem. Gdyby mój brzusio był przyzwyczajony do ziemniaków, danie byłoby
pyszne :) Zupa dobra, ale nic poza tym. Zresztą, przyszliśmy tak dla mięsa, więc tym się nie
przejmowałam.
Niestety Pani nas obsługująca nie
podeszła do nas z deską mięs do wyboru tylko od razu dostaliśmy nasze dania (kelner zrobił tak przy stoliku obok, więc dalej
jest to praktykowane). Zapytałam się dlaczego nie dała nam możliwości wyboru
mięsa, to okazało się, że mogliśmy poprosić. Ja myślałam, że to standard..
Polędwica Rafała nie była tak
pyszna, jak moja poprzednim razem (to jego subiektywna ocena, ja niestety się
nie wypowiem).
Ogólnie było poprawnie, ale nie
super jak ostatnim razem i dlatego wyszliśmy trochę zawiedzeni. Szkoda, do tej pory z czystym sumieniem polecaliśmy lokal dalej.